Zmiany, zmiany… znowu zmiany.

Powiem Wam, że wiele się działo i zupełnie zapomniałam o swoim blogu. Nie miałam ani czasu ani ochoty pisać. I w sumie z czasem nadal kiepsko, bo mam w domu rozbieganą dwulatkę i 5-miesięczną królewnę. Także jest co robić. Ale nie zmienia to faktu, że brakuje mi pisania. Dlatego postanowiłam się zmobilizować i coś napisać.

W moim życiu znów szykują się zmiany. Za 17 dni się przeprowadzamy. Doszliśmy do wniosku, że skoro mamy dwie pociechy to potrzeba nam więcej przestrzeni. Poza tym męczy mnie to, że mój mąż dojeżdża do pracy praktycznie 1,5 godziny, gdzie większość czasu stoi w korkach. Z nowego domu do pracy będzie miał o wiele bliżej (7 minut autem). Zmieniamy też strefę. Będziemy mieszkali w Loughborough, czyli w Leicestershire. Średniej wielkości miasto, ale mnie się bardzo podoba. I cieszę się, bo wreszcie będę miała bliżej do centrum miasta. Koniec siedzenia w domu! Dodatkowo przed domem (dosłownie!) mam plac zabaw, a Julia przecież tak kocha huśtawki. Także szykują się same zmiany na lepsze. Jestem bardzo pozytywnie nastawiona. Czuję, że spełniają się marzenia. Trzeba tylko o nie sięgać.

Napiszcie co u Was? Jak Wy się macie? Czy u Was też tyle się dzieje?

Przeprowadzka i kolejne miejsca do zwiedzania.

3

Dzisiaj deszczowy dzień. Chyba nadszedł czas by napisać co u nas słychać. Otóż od 8 grudnia nie mieszkamy już nad morzem. Przeprowadziliśmy się w głąb kraju by móc płacić mniej za wynajem i by móc wynająć cały dom zamiast mieszkania. Cel został osiągnięty i wreszcie mamy swobodę w domu z ogrodem.

W poprzednim tygodniu przyjechała do nas moja teściowa i wczoraj postanowiliśmy zrobić sobie mały wypad poza dom by skorzystać ze świeżego powietrza. Dzień był pochmurny, ale nie było zimo. Jako miejsce docelowe wybraliśmy Wollaton Hall Gardens and Deer Park. Wiecie, że tam kręcili Batmana?

5

6

10.jpg

9

8

4

Ogólnie miejsce świetne na spacery, bo jest tam dużo wolnej przestrzeni. Mnóstwo drzew, ławek. I przede wszystkim cisza i spokój. A teraz zastanawiamy się jakie miejsce zwiedzić w następnej kolejności. Może macie jakieś pomysły?

Makaron penne z tuńczykiem.

1

Dawno nie było postu kulinarnego. No dobra, dawno nie było żadnego postu. Dzisiaj postanowiłam przedstawić Wam mój pomysł na makaron. Jeśli lubicie tuńczyka i macie ochotę na danie, którego wykonanie zajmuje niewiele czasu to zapraszam do czytania.

SKŁADNIKI:

  • 2 małe cebule
  • Paczka makaronu penne
  • 4 ząbki czosnku
  • śmietana 30%
  • 2 puszki tuńczyka
  • sól, pieprz, słodka papryka, oregano
  • olej

SPOSÓB PRZYGOTOWANIA:

Na początku należy ugotować makaron. Odcedzić, ale nie przelewać zimną wodą. Następnie odsączyć olej z tuńczyka. Na patelni rozgrzać olej.

2

Cebulę pokroić w drobną kosteczkę, czosnek pokroić drobniutko lub przecisnąć przez praskę.

Na patelni rozgrzać olej, dodać tuńczyka i cebulę, smażyć do momentu, aż cebula będzie miękka.

3

Przerzucić wszystko z patelni do garnka i dodać śmietanę oraz odrobinę wody. Dokładnie wymieszać. Przyprawić do smaku wedle uznania przyprawami wymienionymi powyżej.

6

Na koniec dodać makaron i jeszcze raz wymieszać. Gotowe!

4

Dajcie koniecznie znać, czy jedliście już takie danie oraz jakie dania makaronowe lubicie najbardziej. Pozdrawiam.

Śmierć nie zawsze jest złem…

 

123

Tytuł trochę straszny, ale w moim przypadku bardzo trafiony. Wczoraj minęła dwudziesta czwarta rocznica śmierci mojego brata. Mało kto wiedział, że jestem jedynaczką tylko dlatego, że wydarzyło się coś złego. No cóż, samo życie. Czas płynie w zawrotnym tempie. Dokładnie 24 lata temu, czyli 4 listopada 1992 roku moja mama urodziła martwego synka będąc bodajże w ósmym miesiącu ciąży. Mój brat miał już nawet wybrane imię – Patryk. Kiedyś się nad tym nie zastanawiałam, ale wczoraj dotarło do mnie, że może gdyby nic się nie stało i Patryk byłby wśród nas, to ja byłabym dziś zupełnie innym człowiekiem. Przecież od zawsze się mówi, że jedynacy bywają rozpieszczeni przez rodziców i bliskich. Czy tak jest naprawdę? Nie wydaje mi się. Ja nie uważam się za rozpieszczoną. Życie mnie nie oszczędzało. Mama wychowywała mnie w samotności, bo tata zmarł, gdy skończyłam 9 lat. I choć wtedy jego śmierć była dla mnie, jako dziecka tragedią, to z perspektywy czasu uważam, że dobrze się stało. Moja mama została wdową, a nie rozwódką. A ja dzięki temu nie musiałam patrzeć na jej nieszczęście. Radziłyśmy sobie we dwie całkiem nieźle i wydaje mi się, że mama wychowała mnie na stosunkowo dobrego człowieka. Oczywiście doświadczenia z dzieciństwa zostawiły po sobie jakiś ślad w mojej psychice i w pewien sposób ukształtowały moją osobowość. Ale śmiem twierdzić, że wyszło mi to wyłącznie na dobre. Dzięki temu, co przeżyłam dzisiaj jestem w tym miejscu, a nie w innym. Napatrzyłam się na wiele złego. Ale warto było. Dzisiaj wyznaję zasadę, że nie ma problemów, których nie da się pokonać. W tym wszystkim najbardziej cierpiała moja mama. Musiała być silna by poradzić sobie z samotnym wychowywaniem mnie. A to były inne czasy niż teraz, nie było wielu udogodnień, jakimi dzisiaj dysponują młode mamy. Ogólnie było bardzo ciężko. Ja nie wyobrażam sobie bycia samotną matką. To jest naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Moja mama jednak dała radę. Nauczyła mnie wielu rzeczy i wychowała mnie na osobnika, który szanuje drugiego człowieka. Jestem silna i zawdzięczam to właśnie jej. Jest wspaniałą kobietą i nie zamieniłabym jej na żadną inną. Wracając jednak do Patryka. Chciałabym mieć go przy sobie, ale wiem, że wtedy wszystko ułożyłoby się zupełnie inaczej.  Myślę, że jego strata dodatkowo umocniła moją mamę i w niej także coś się zmieniło. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Dlatego każdej kobiecie, która coś takiego przeżyje życzę dużo siły by to przetrwać. A wszystkim jedynakom życzę mamy, która będzie ich kochała tak, ja mnie kocha moja mama. A Ty braciszku spoczywaj w pokoju [*]

W związku najważniejsza jest przyjaźń…

 

Każdego dnia mam okazję słuchać historii dotyczących małżeństw, czy związków. Koleżanki opowiadają o swoich mężach z zauważalną niechęcią, koledzy żalą się na swoje wiecznie niezadowolone żony. Wiele słyszy się również od obcych ludzi na temat ich związków. Okazuje się, że przeważająca większość narzeka na swoich partnerów. A ja wciąż zadaję sobie pytanie: „Dlaczego?”.

Jedna z koleżanek narzeka, że mąż jej nie pomaga w codziennych obowiązkach i nie zajmuje się dzieckiem. Druga narzeka, że mąż przynosi za mało kasy, a sama siedzi w domu i nic nie robi. Trzecia marudzi, że brakuje jej seksu, a mąż twierdzi, że jest wiecznie zmęczony. Mogłabym tak opowiadać bez końca, bo na moje oko 85% ludzi nie docenia tego, co posiada i związek traktuje tak, jak coś co się im należy. Wszystkim się wydaje, że miłość będzie trwała wiecznie i że zawsze będzie kolorowo. Otóż muszę Was rozczarować i powiedzieć, że każdy, kto tak myśli jest w błędzie. Nie mówię, że miłość zupełnie znika po jakimś czasie. Mówię tylko, że miłość zmienia swoje oblicza i wraz z doświadczeniami życiowymi staje się dojrzalsza. Małżeństwa, czy tez związki nieformalne rozpadają się najczęściej wtedy, gdy miłość ewoluuje, a poza nią nie pozostaje nic innego. Jaka jest recepta na udany związek? Hmm… konkretnej nie ma. Ale myślę, że kiedy wypiszemy sobie na recepcie przyjaźń, szacunek i odpowiednią komunikację to będziemy w stanie przetrwać każdą partnerską chorobę. Oczywiście wszystko o czym dzisiaj piszę jest wyłącznie moim subiektywnym zdaniem. Każdy może mieć własne, zupełnie inne „recepty”.

Bardzo cenię sobie moje małżeństwo. Nie jest idealne, bo takowe nie istnieją w prawdziwym świecie, ale jest moje i je szanuję, ponieważ według mnie jest bardzo udane. A status „udane” osiągnęło głównie dlatego, że ja wraz z moim mężem przede wszystkim się… lubimy. Tak… dobrze czytacie… lubimy się i to nawet bardzo. Cofając się do przeszłości przypominam sobie w jakich okolicznościach poznałam mojego męża. Otóż pojawił On się w moim życiu w czasie dla mnie dość trudnym, kiedy tak naprawdę nie chciałam mieć nic wspólnego z żadnym mężczyzną. Nie chciałam nikogo pokochać. A może nie tyle nie chciałam, co bałam się, że ktoś znowu mnie zrani. Ale… na przyjaźń zawsze znajdzie się przecież miejsce, prawda? I tak właśnie ja i On zaprzyjaźniliśmy się. A potem okazało się, że czujemy do siebie coś więcej. Dziś jesteśmy parą od ponad sześciu lat, a małżeństwem od ponad trzech i jesteśmy ciągle szczęśliwi. Nigdy nie zdarza nam się sytuacja, że nie mamy o czym ze sobą rozmawiać, nigdy nie nudzimy się w swoim towarzystwie, wiele rzeczy robimy razem, jednakże szanujemy także swoją przestrzeń i chęć pobycia w samotności. Kochamy się i to rzecz oczywista, ale niezależnie od wszystkiego jesteśmy przede wszystkim przyjaciółmi. Możemy zawsze na sobie polegać, dbamy o siebie i nie ograniczamy się wzajemnie. Mamy zarówno wspólne jak i zupełnie odmienne zainteresowania i pasje. Jesteśmy jednocześnie małżeństwem jak i kumplami. I co najważniejsze… dużo ze sobą rozmawiamy i wyznajemy zasadę, że każdy problem musi zostać „przegadany”. Ot cała filozofia.

*** Prawdziwej przyjaźni żadna siła nie zniszczy, żaden czas nie osłabi… ***

Dlatego drogie narzekające koleżanki i żalący się koledzy. Może weźcie sprawy w swoje ręce i zaprzyjaźnijcie się ze swoimi połówkami? Może czas wreszcie spojrzeć na drugą osobę nie jak na oddalającą się miłość, lecz jak na świetnego kumpla, z którym można „konie kraść”? Jeśli patrzycie na siebie i nagle dochodzicie do wniosku, że nie łączy Was nic poza wspólnym nazwiskiem, dzieckiem lub kredytem to może czas zakończyć taki związek? Moim zdaniem takie relacje nie powinny mieć miejsca, bo tylko przyjaźń w połączeniu z miłością oraz kilkoma innymi przyprawami życia może przetrwać wszystko. Reszta nie ma racji bytu.

Taka jest moja recepta na udany związek. A jaka jest Twoja? Czekam na komentarze. Dobranoc kochani!

przyjazn2.jpg

Nowy pomysł…

Blo

Na wstępie chciałabym usprawiedliwić moją nieobecność. Oczywiście mam dziecko i zabiera mi ono sporo czasu, ale nie dlatego mnie nie było. Otóż zdarzył się wypadek. Jestem taka zdolna, że… usiadłam na własnym laptopie. Tak! Niezdarna ja! Niestety okazało się, że pod ciężarem pękła matryca i korzystanie z komputera było możliwe, ale bardzo niewygodne. A chyba każdy zgodzi się ze mną, iż wstawianie postu za pośrednictwem telefony typu smartfon nie jest zbyt wygodne. Dzisiaj mój laptop jest już w pełni sprawny, ponieważ mąż wymienił mi matrycę. Jestem z niego taka dumna.

No dobrze… usprawiedliwiłam już moją nieobecność. Nadszedł czas by napisać co u nas. Otóż podjęliśmy decyzję o przeprowadzce. Jeszcze nie wiemy konkretnie do jakiego miasta, ale zależy nam by było to miasto tańsze niż to, w którym obecnie mieszkamy. Pewnie zapytacie dlaczego chcemy się przeprowadzić skoro mieszkamy w pięknym nadmorskim mieście? Otóż odpowiedź jest prosta. Chodzi o pieniądze. Tutaj wynajmujemy mieszkanie z trzema pokojami. A tam za takie same pieniądze możemy wynająć cały dom z ogrodem i podjazdem na auto. Może dla niektórych to nic, a dla mnie to znaczy bardzo wiele. Prawda jest taka, że z morza niewiele korzystam, bo nasza córka jest jeszcze dość mała. Poza tym samej nie chce mi się chodzić na plażę, a mąż zwykle pracuje. A kiedy już ma dzień wolny to zwykle pada deszcz lub zwyczajnie nigdzie nam się nie chce wychodzić. To co mi po tym morzu? Tym samym siedzę w domu i zupełnie nie korzystam z pogody. A mając domek z ogródkiem wyjdę chociaż tam złapać odrobinę słońca. Naprawdę marzę o tym by mieszkać w jakiejś spokojnej okolicy. By móc wyjść do ogrodu aby napić się porannej kawy. By móc w ciepły, słoneczny dzień rozłożyć kocyk i bawić się na nim z własną córką. By w przyszłości móc patrzeć jak mała tapla się w maleńkim baseniku. Marzę o dużej kuchni bym nie musiała chować wszystkich sprzętów kuchennych po kątach, tylko móc z nich cały czas korzystać. Marzę o dużej kuchni by mieć większe pole do popisu w kwestii kulinarnej. Teraz mam maleńki blat roboczy i wiele rzeczy zajmuje mi dużo czasu. Marzę też o ciszy i spokoju. Teraz mieszkam przy samym rondzie i przy samym Centrum Handlowym.Zapewne się domyślacie jakie dobiegają hałasy zza okna. Człowiek nie ma zupełnie jak odpocząć. Nawet jak bym potrafiła zasnąć w ciągu dnia to i tak co chwila budziłoby mnie jakieś auto, czy karetka… Powiem szczerze, że to denerwuje mnie coraz bardziej. Ogólnie chyba zwyczajnie się starzeję, bo brakuje mi ciszy i spokoju.

W sobotę byliśmy w ZOO. Wszystko super, gdyby nie fakt, że było tam za dużo ludzi. Odzwyczaiłam się już od tłumów i męczą mnie one niestety. No cóż… decyzja o przeprowadzce została podjęta. Na razie zbieramy pieniądze, bo wiadomo, że każde przenosiny są kosztowne. Mam nadzieję, że na jesień uda nam się zamieszkać już w domku. Trzymajcie kciuki. Miłego dnia.

 

2zoo

3zoo