Monthly Archives: Listopad 2016

Śmierć nie zawsze jest złem…

 

123

Tytuł trochę straszny, ale w moim przypadku bardzo trafiony. Wczoraj minęła dwudziesta czwarta rocznica śmierci mojego brata. Mało kto wiedział, że jestem jedynaczką tylko dlatego, że wydarzyło się coś złego. No cóż, samo życie. Czas płynie w zawrotnym tempie. Dokładnie 24 lata temu, czyli 4 listopada 1992 roku moja mama urodziła martwego synka będąc bodajże w ósmym miesiącu ciąży. Mój brat miał już nawet wybrane imię – Patryk. Kiedyś się nad tym nie zastanawiałam, ale wczoraj dotarło do mnie, że może gdyby nic się nie stało i Patryk byłby wśród nas, to ja byłabym dziś zupełnie innym człowiekiem. Przecież od zawsze się mówi, że jedynacy bywają rozpieszczeni przez rodziców i bliskich. Czy tak jest naprawdę? Nie wydaje mi się. Ja nie uważam się za rozpieszczoną. Życie mnie nie oszczędzało. Mama wychowywała mnie w samotności, bo tata zmarł, gdy skończyłam 9 lat. I choć wtedy jego śmierć była dla mnie, jako dziecka tragedią, to z perspektywy czasu uważam, że dobrze się stało. Moja mama została wdową, a nie rozwódką. A ja dzięki temu nie musiałam patrzeć na jej nieszczęście. Radziłyśmy sobie we dwie całkiem nieźle i wydaje mi się, że mama wychowała mnie na stosunkowo dobrego człowieka. Oczywiście doświadczenia z dzieciństwa zostawiły po sobie jakiś ślad w mojej psychice i w pewien sposób ukształtowały moją osobowość. Ale śmiem twierdzić, że wyszło mi to wyłącznie na dobre. Dzięki temu, co przeżyłam dzisiaj jestem w tym miejscu, a nie w innym. Napatrzyłam się na wiele złego. Ale warto było. Dzisiaj wyznaję zasadę, że nie ma problemów, których nie da się pokonać. W tym wszystkim najbardziej cierpiała moja mama. Musiała być silna by poradzić sobie z samotnym wychowywaniem mnie. A to były inne czasy niż teraz, nie było wielu udogodnień, jakimi dzisiaj dysponują młode mamy. Ogólnie było bardzo ciężko. Ja nie wyobrażam sobie bycia samotną matką. To jest naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Moja mama jednak dała radę. Nauczyła mnie wielu rzeczy i wychowała mnie na osobnika, który szanuje drugiego człowieka. Jestem silna i zawdzięczam to właśnie jej. Jest wspaniałą kobietą i nie zamieniłabym jej na żadną inną. Wracając jednak do Patryka. Chciałabym mieć go przy sobie, ale wiem, że wtedy wszystko ułożyłoby się zupełnie inaczej.  Myślę, że jego strata dodatkowo umocniła moją mamę i w niej także coś się zmieniło. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Dlatego każdej kobiecie, która coś takiego przeżyje życzę dużo siły by to przetrwać. A wszystkim jedynakom życzę mamy, która będzie ich kochała tak, ja mnie kocha moja mama. A Ty braciszku spoczywaj w pokoju [*]

W związku najważniejsza jest przyjaźń…

 

Każdego dnia mam okazję słuchać historii dotyczących małżeństw, czy związków. Koleżanki opowiadają o swoich mężach z zauważalną niechęcią, koledzy żalą się na swoje wiecznie niezadowolone żony. Wiele słyszy się również od obcych ludzi na temat ich związków. Okazuje się, że przeważająca większość narzeka na swoich partnerów. A ja wciąż zadaję sobie pytanie: „Dlaczego?”.

Jedna z koleżanek narzeka, że mąż jej nie pomaga w codziennych obowiązkach i nie zajmuje się dzieckiem. Druga narzeka, że mąż przynosi za mało kasy, a sama siedzi w domu i nic nie robi. Trzecia marudzi, że brakuje jej seksu, a mąż twierdzi, że jest wiecznie zmęczony. Mogłabym tak opowiadać bez końca, bo na moje oko 85% ludzi nie docenia tego, co posiada i związek traktuje tak, jak coś co się im należy. Wszystkim się wydaje, że miłość będzie trwała wiecznie i że zawsze będzie kolorowo. Otóż muszę Was rozczarować i powiedzieć, że każdy, kto tak myśli jest w błędzie. Nie mówię, że miłość zupełnie znika po jakimś czasie. Mówię tylko, że miłość zmienia swoje oblicza i wraz z doświadczeniami życiowymi staje się dojrzalsza. Małżeństwa, czy tez związki nieformalne rozpadają się najczęściej wtedy, gdy miłość ewoluuje, a poza nią nie pozostaje nic innego. Jaka jest recepta na udany związek? Hmm… konkretnej nie ma. Ale myślę, że kiedy wypiszemy sobie na recepcie przyjaźń, szacunek i odpowiednią komunikację to będziemy w stanie przetrwać każdą partnerską chorobę. Oczywiście wszystko o czym dzisiaj piszę jest wyłącznie moim subiektywnym zdaniem. Każdy może mieć własne, zupełnie inne „recepty”.

Bardzo cenię sobie moje małżeństwo. Nie jest idealne, bo takowe nie istnieją w prawdziwym świecie, ale jest moje i je szanuję, ponieważ według mnie jest bardzo udane. A status „udane” osiągnęło głównie dlatego, że ja wraz z moim mężem przede wszystkim się… lubimy. Tak… dobrze czytacie… lubimy się i to nawet bardzo. Cofając się do przeszłości przypominam sobie w jakich okolicznościach poznałam mojego męża. Otóż pojawił On się w moim życiu w czasie dla mnie dość trudnym, kiedy tak naprawdę nie chciałam mieć nic wspólnego z żadnym mężczyzną. Nie chciałam nikogo pokochać. A może nie tyle nie chciałam, co bałam się, że ktoś znowu mnie zrani. Ale… na przyjaźń zawsze znajdzie się przecież miejsce, prawda? I tak właśnie ja i On zaprzyjaźniliśmy się. A potem okazało się, że czujemy do siebie coś więcej. Dziś jesteśmy parą od ponad sześciu lat, a małżeństwem od ponad trzech i jesteśmy ciągle szczęśliwi. Nigdy nie zdarza nam się sytuacja, że nie mamy o czym ze sobą rozmawiać, nigdy nie nudzimy się w swoim towarzystwie, wiele rzeczy robimy razem, jednakże szanujemy także swoją przestrzeń i chęć pobycia w samotności. Kochamy się i to rzecz oczywista, ale niezależnie od wszystkiego jesteśmy przede wszystkim przyjaciółmi. Możemy zawsze na sobie polegać, dbamy o siebie i nie ograniczamy się wzajemnie. Mamy zarówno wspólne jak i zupełnie odmienne zainteresowania i pasje. Jesteśmy jednocześnie małżeństwem jak i kumplami. I co najważniejsze… dużo ze sobą rozmawiamy i wyznajemy zasadę, że każdy problem musi zostać „przegadany”. Ot cała filozofia.

*** Prawdziwej przyjaźni żadna siła nie zniszczy, żaden czas nie osłabi… ***

Dlatego drogie narzekające koleżanki i żalący się koledzy. Może weźcie sprawy w swoje ręce i zaprzyjaźnijcie się ze swoimi połówkami? Może czas wreszcie spojrzeć na drugą osobę nie jak na oddalającą się miłość, lecz jak na świetnego kumpla, z którym można „konie kraść”? Jeśli patrzycie na siebie i nagle dochodzicie do wniosku, że nie łączy Was nic poza wspólnym nazwiskiem, dzieckiem lub kredytem to może czas zakończyć taki związek? Moim zdaniem takie relacje nie powinny mieć miejsca, bo tylko przyjaźń w połączeniu z miłością oraz kilkoma innymi przyprawami życia może przetrwać wszystko. Reszta nie ma racji bytu.

Taka jest moja recepta na udany związek. A jaka jest Twoja? Czekam na komentarze. Dobranoc kochani!

przyjazn2.jpg